sobota, 7 listopada 2015

Złe moce


Wrześniowe dni mijały względnie spokojnie. Harry znikał na całe dnie, a Hermionie brak było rozmów z przyjacielem. Tym bardziej, że po kolejnej kłótni nie odzywała się do Rona już od kilku dni. Pod koniec piątej klasy myślała, że coś do niego poczuła, widziała jakąś małą iskierkę, która tliła się w jej sercu. Ale to chyba przygasło. Ronald ostatnimi czasy zachowywał się wobec niej jak ostatni dureń. Odczuła ulgę, gdy nadszedł wyczekany, sobotni poranek – pierwsze wyjście do Hogsmeade w tym roku szkolnym. Umówiła się, że pójdzie tam razem z Ginny i Luną. Punktualnie o dziesiątej była już przed zamkiem. Przyjaciółki przywitały ją z uśmiechem. Za nimi podążyli chłopcy – Ron, Harry, Dean i Neville. W grupie Krukonów, zauważyła Alexis, która dyskutowała zawzięcie o zaklęciach niewybaczalnych. Miała na sobie ciemny płaszcz i duży szal, którym opatuliła się szczelnie. 
Hermiona nie zwracała na nią uwagi. Wystarczyło, że na lekcjach frapowała całą uwagę profesorów i wyrosła na pupilkę wszystkich, no może z wyjątkiem Snape’a, który nie lubił nikogo. Gryfoni chłodno przyjmowali Alexis, a i ona nie przejmowała się plotkami i zaczepkami kierowanymi w jej stronę. Żyła jakby z boku, bez przyjaciół i znajomych. Kilku Krukonów widziało w niej swojego bożka i zawsze kleili się do niej, tworząc kółko wzajemnej adoracji. Hermiona rzuciła w ich stronę chłodne spojrzenie. Nie mogła pogodzić się z tym, jak została potraktowana, gdy poprosiła ją o pomoc dla Harrego. Wrzało w niej, gdy wysłała w jej stronę jeden z tych uśmiechów z nutą kpiny…


Najpierw wylądowali w Miodowym Królestwie, później się rozdzielili. Chłopcy poszli na spacer a dziewczęta zwiedzili wszystkie sklepy z ubraniami i biżuterią w okolicy. Po paru godzinach, Ginny, Luna i Hermiona wylądowały w Trzech Miotłach. 
- Jestem padnięta. – westchnęła Ginny 
- Co dla was moje panny? – zapytała kelnerka, podchodząc do ich stolika. 
- Trzy piwa kremowe – odparła Hermiona. Za chwilę ich zamówienie dotarło do stolika. 
- Tego mi było trzeba – powiedziała z uśmiechem Luna. 
- Ginny, wiesz co się dzieje z Harrym? Martwię się o niego… Chodzi ostatnio jakiś smutny. - spytała Hermiona z zaniepokojeniem wymalowanym na twarzy. 
- Nie mówi mi zbyt wiele. Tylko, że otrzymał misję od Dumbledore’a. Ale nic więcej nie powiedział.  Nie mogę z niego nic wyciągnąć.  Ale mam wrażenie, że to wszystko związane jest z Sama-Wiesz-Kim . Ostatnio trudno z niego cokolwiek wydusić…
Hermiona kiwnęła głową. No tak. O cóż innego mogłoby chodzić.  
- Zostawiam was na chwilkę, idę do toalety. 
Udała się w stronę drzwi. Zauważyła że do trzech mioteł weszła grupa Krukonów pod przywództwem nie kogo innego jak dumnej Alexis. Znowu poczuła jak krew uderza jej do głowy. Weszła do toalety. Na jednej z umywalek zobaczyła coś, co przykuło jej uwagę. Mały przedmiot, który okazał się być zgrabnym pierścieniem z wygrawerowanym godłem jakiegoś rodu. Zapewne ktoś zostawił go tu przez nieuwagę. Wzięła go do ręki i w jednej chwili zapragnęła założyć swoją zdobycz. Nałożyła go na palec i ostatnie co zobaczyła w lustrze to jej rozmazane odbicie… 

 W tym samym czasie… 
- HERMIONA! – zawołała Ginny wpatrując się w bezwładne ciało koleżanki. – NIECH KTOŚ POMOŻE! 
Trzej Krukoni wynieśli Hermionę z toalety i położyli na stole. Jeden z Gryfonów pobiegł szukać profesor McGonagall.
ONA NIE ODDYCHA! – wrzasnęła Luna i zaczęła płakać. 
Nagle, jakaś postać chwyciła ją mocno za ramię, karząc się odsunąć. 
Alexis. Stanęła przed bezwładnym ciałem Hermiony i przyłożyła dwa palce do jej szyi. Utkwiła wzrok w jej przeraźliwie martwych i pustych oczach. Tętno nie było wyczuwalne. Zauważyła natomiast pierścień na jej palcu. No tak. Klątwa. I to najwyraźniej bardzo silna. 
-  Ma ktoś jakiś woreczek? – zapytała tłum uczniów stojących za jej plecami. Jeden z Gryfonów wyjął małe pudełko. 
- A to się nada? 
- Tak. 
Ostrożnie zdjęła pierścień z palca Hermiony, włożyła do pudełka i wsunęła do kieszeni płaszcza. 
Pochyliła się nad dziewczyną i delikatnie rozchyliła jej usta. 
- Obtinere… Obtinere… - szeptała, a ich twarze dzieliły milimetry – rozkazuję Ci z niej wyjść. 
Wszyscy ze zdumieniem obserwowali, jak z ust Gryfonki wydobywa się czarna smuga dymu, która leci wprost do ust Alexis. Trwało to kilkanaście sekund, ale wszystkim wydawało się, że płynie w nieskończoność. Po chwili Hermiona gwałtownie złapała oddech. I przez jedną mikrosekundę usta czarnowłosej, dotknęły ust dziewczyny, która odzyskała swoje życie. Później odsunęła się od niej tak gwałtownie, jak gdyby została poparzona. Hermiona, z nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w tłum nad nią zgromadzony. 
- C-coo się dzieje? – zapytała 
- Hermiono, tak się bałam! – krzyknęła Ginny rzucając się na przyjaciółkę. 
- A-ale Ginny, co się tu dzieje… 
Drzwi od karczmy otworzyły się i stanęła w nich profesor McGonagall. 
- Rozejść się! Proszę nie robić zbiegowiska! – krzyknęła, a tłum przed nią natychmiast stopniał. – Panno Granger, nic pani nie jest? Pan Smith mówił że była pani nieprzytomna. 
- Bo była! Pani profesor, Alexis Bourbon uratowała Hermionę! Wyssała z niej urok… 
Dobrze panno Weasley, później będzie pora na wyjaśnienia. Teraz przetransportujemy pannę Granger do skrzydła szpitalnego. Zaraz… A gdzie jest panna Bourbon? 
Alexis zniknęła. 

Obudziła się wczesnym rankiem. W pomieszczeniu nie rozpoznała swojego dormitorium. No tak, trafiła do skrzydła szpitalnego. Alexis uratowała Ci życie… Podpowiadał głosik w jej głowie. Nagle wszystko stanęło jej przed oczami. Pierścień, Alexis pochylającą się nad nią, jej usta. Skarciła się w duchu za tą myśl. Dlaczego z wczorajszych wydarzeń pamiętała tylko to całkiem przypadkowe muśnięcie? Później wszystko działo się tak szybko… Przetransportowali ją do skrzydła szpitalnego i dostała jakiś środek nasenny. 
- O widzę, że już panna wstała – usłyszała znajomy głos pani Pomfrey – Jeśli chcesz, to możesz już wrócić do siebie. Nie ma śladów po klątwie. Ale wcześniej… Profesor Dumbledore chciał zamienić z Tobą słówko. 
Oczywiście – wymamrotała Hermiona. Ubrała się i skierowała swoje kroki w stronę gargulca przy gabinecie dyrektora. 
- Cytrynowy drops.
Gargulec odskoczył po chwili,a Hermiona zapukała do drzwi gabinetu. Gdy usłyszała ciche „Proszę”, weszła do środka. 
Dyrektor siedział przy swoim biurku, teraz badawczo przyglądając się Hermionie. 
- Witam panno Granger. Jak się dzisiaj czujesz? 
- Dobrze panie profesorze. 
- Wczoraj cudem uniknęłaś śmierci… 
- Nie mam pojęcia jak to się stało… To działo się tak szybko… - szepnęła Hermiona, a jej wzrok spoczął na kolanach - Nie wiem co mam panu powiedzieć. 
- Panna Bourbon przyniosła mi to – powiedział i wyciągnął małe pudełeczko w którym spoczywał srebrny pierścień z czarnym kamieniem. 
- Ubrałam go wczoraj. Wiem że to nierozważne, ale jakaś siła mnie do tego przymusiła. Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. 
- Ten pierścień, obłożony jest potężną klątwą. Gdyby nie panna Alexis zapewne nie było by dla Ciebie ratunku. – odparł dyrektor. 
- Zastanawiam się jak… Jak ona to zrobiła? 
- Wzięła klątwę na siebie. Uzdrowiła Cię. Tak przynajmniej podejrzewam… Gdyby było inaczej, już by nie żyła.
- Czyli to prawda? Ma moc Merlina. 
Na to wygląda. – westchnął Dumbledore – Gdy do mnie przyszła nie wyglądała zbyt dobrze. Najwidoczniej to obciążyło ją bardziej niż nam się wydawało. Może nawet ona sama nie była tego świadoma. Cóż… Zbadam ten przedmiot. Mam wrażenie, że nie znalazł się tam przypadkiem. Masz jakieś podejrzenie? Kto mógłby go tam umieścić? 
Nikt nie przychodzi mi do głowy…

Po wyjściu z gabinetu Dumbledore’a, Hermiona posmutniała. Ostatnio była dla Alexis niemiła, a  ta ryzykowała życie, by ją uratować. Skarciła się w duchu. Jest jej dłużniczką. Skierowała się w stronę Wielkiej Sali. Wchodząc mijały ją zaciekawione spojrzenia innych uczniów. 
- Hermiona! Jak dobrze, że nic Ci nie jest! – krzyknęła Ginny rzucając się na przyjaciółkę… - Wczoraj wyglądałaś okropnie… - dodała. Hermiona uśmiechnęła się blado i usiadła obok Harrego. 
- Jak dobrze, że nic Ci nie jest. Martwiliśmy się… - rzekł czarnowłosy, patrząc na Hermionę z troską. Ron rzucił coś w stylu Fajnie, że wróciłaś i zajął się konsumowaniem swojej owsianki. 
- Nie widzieliście Alexis? Musze jej podziękować. 
- Nie. Nie widzieliśmy jej ani na wczorajszej kolacji, ani dzisiaj w pokoju wspólnym. – odparł Harry – Mówiłem Ci, że jej moce to nie bujda. 
- Taaak… Dumbledore powiedział, że wzięła klątwę na siebie, rozumiesz? Uratowała mi życie. A ja byłam dla niej niemiła. Jest mi wstyd. 
- Daj spokój Hermiono… Nie mogłaś tego przewidzieć – rzekł Harry i klepnął ją przyjacielsko po ramieniu. Resztę posiłku skonsumowali w ciszy. Okazało się, że cały zamek żył wczorajszymi wydarzeniami. Wszyscy szeptali, o cudownym ocaleniu Granger i potężnej mocy Alexis. Po śniadaniu Hermiona postanowiła, że poszuka swojej wybawicielki. Zgarnęła ze stołu trochę jedzenia, bo skoro dziewczyna nie była na kolacji, to na pewno jest głodna. Nie znalazła jej w pokoju wspólnym, ale jako prefekt miała do wglądu spis mieszkańców wieży Gryfonów z odpowiednim przyporządkowaniem do numeru dormitorium. Ustaliła, że Alexis zamieszkuje w pokoju na samym szczycie wieży. W dodatku, jak widniało na spisie, była tam zupełnie sama. 
Niepewnie skierowała kroki do dormitorium numer 214 i zapukała. Weszła, gdy usłyszała ciche proszę. Czarnowłosa siedziała na fotelu obok okna. Miała okropne cienie pod oczami, a jej tęczówki koloru błękitu dziwnie zmętniały, jakby zaszły mgłą . Mimo to uśmiechnęła się blado, gdy zobaczyła w drzwiach Hermionę.  
- Otworzyłabym drzwi, ale nie mam na to siły – powiedziała zachrypniętym głosem. Brązowowłosa była przerażona jej stanem. Wyglądała jak widmo. 
- Alexis… Ja… Nie wiem co mam Ci powiedzieć. Dziękuję? To zbyt banalne… Uratowałaś mi życie – powiedziała Hermiona przez łzy – Nie wiem jak mam Ci się odwdzięczyć. 
- Wystarczy, że żyjesz… 
- Dlaczego wzięłaś to na siebie? Przecież prawie się nie znamy, ostatnio byłam dla Ciebie niemiła – Hermiona spuściła głowę. Było jej wstyd. 
- Byłam tam… Nie mogłam bezczynnie stać i patrzeć jak ktoś umiera. Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. 
- Ale teraz przeze mnie cierpisz… Wyglądasz strasznie. 
- Miałaś w sobie okropnie ciężką klątwę. – powiedziała i uśmiechnęła się łobuzersko. 
- Jest mi strasznie przykro… Nie byłaś wczoraj na kolacji prawda? Przyniosłam Ci trochę jedzenia. – powiedziała, wyjmując z torby parę smakołyków i butelkę soku dyniowego. 
- Dziękuję… 
- Musisz jeść, żeby odzyskać siły. – dodała. – Będę się zbierać. Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie znaleźć. 
Czarnowłosa skinęła głową. Hermiona miała już wychodzić, gdy usłyszała niepewny głos za swoimi plecami. 
- Czy mogę mieć dla Ciebie małą prośbę? – zapytała. 
- Tak, jasne. O co chodzi? 
- Poszłabyś jutro ze mną na spacer? Muszę zażyć trochę świeżego powietrza, żeby w końcu pozbyć się tego cholerstwa. Hermiona uśmiechnęła się. 
- Oczywiście, nie ma sprawy. 
- Dziewiętnasta? Przed wielką salą? 

- Idealnie.